środa, 15 stycznia 2014

Rodzina a filozofia biegania.


Niedawno ktoś mnie zapytał, czy mając tyle dzieci trenuję bieganie, żeby je dogonić, czy też, żeby przed nimi uciec?! Zrobił do tego cwaną minę ;)

No więc, moi drodzy, nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. Wszystko zależy od dnia. Są takie chwile, gdy niebabymprzychyliłamoimaniołkomkochanym, wtedy bawimy się w chowanego, berka, chodzimy na łyżwy, czytamy sobie głośno (bo starsze dzieci już dobrze czytają), gramy w makao, śpiewamy i wygłupiamy się, a czasem poprostu patrzymy co robi nasz najmłodszy, największy słodziak na świecie.

Są też takie dni, kiedy zmęczona i przygarbiona życiem zakładam adidasy/pakuję torbę na basen/jadę na zakupy(to najczęściej), żeby uciec. Od życia, dzieci, męża i od siebie samej. Takiej, której nie lubię. Zaprzęgniętej w codzienny kierat prania, gotowania, wożenia, zakupów, zajęć dodatkowych, pracy zawodowej. Normale sprawy, ale nie potrafię podnieść ponad nie głowy i zobaczyć szerszej perspektywy.

Poptrzebuję tej godziny na wyładowanie złości, frustracji, na usłyszenie siebie samej, tej miłej i zabawnej, z planami na przyszłość, i wspaniałą rodziną. Po powrocie jestem nie ta sama, prawdziwsza.

To tak, z grubsza, gdyby ktoś pytał, co mi daje bieganie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz